Tak to czasem w życiu bywa, ze trzeba zrobić remont vel "remament". Tak tez zrobiłam i ja. Po dziesięciu latach opuściłam bezpieczne wody i rzuciłam się na te głębokie, korporacyjne. A raczej rzucę się dopiero w lipcu.
Na razie rozkoszuję się domowa przystanią i po dwutygodniowej mieliźnie i leczeniu nadwyrężonych zmianami nerwów korzystam z tzw. "nicnierobienia". Należy mi się!
A wygląda to tak, że zacytuję moja skypową rozmowę z Przyjaciółką M.:
M: co słychac, jak zycie?
Rekin: w pędzie i w biegu :)
Rekin: pobudka 4:40, mąz na lotnisko o 5, dzieci do szkoły o 7:30, 10 na trening, po treningu masaż, bo mam plecy w fatalnym stanie, 14:30 po dzieci, 15 trening piłki, teraz wróciłm , pakuję nas i za godzinę jade na basen z dziećmi
M: to jak Ty moglas pracowac w miedzyczasie do tej pory :)
Rekin: no jaos to wciskałam :)
Zrobiłam też: porządek w garderobie (po roku), zaszczepiłam młodszego Paszczaka (wzywali mnie już z przychodni wiejskiej telefonicznie!), wymieniłam żarówki w aucie (konieczna wizyta w serwisie, bo tak te małe kutafony są teraz montowane, ze uczciwy człowiek sam tego nie zrobi), wyrobiłam dzieciakowi paszport, zrobiłam zakupy odzieżowe (odprawa od starego pracodawcy ;), czynności drobnych, jak odwożenie dzieci i męża tam i nazad nie liczę.
W międzyczasie zaliczyłam kurorty niemieckich emerytów (o tym oddzielnie) oraz dołączyłam kolejny punkt w rubryce "hobby" w CV - rafting!!
Boję się, jak cholera, tej szerokiej korporacyjnej wody, i tak jak do wczoraj bałam się, że mnie nie zechcą, tak teraz omdlewam na myśl, ze mnie zaraz zwolnią.
Ale ja chyba muszę w życiu gonić jakiegoś króliczka ;)