- Pojeździłbym już na nartach… - mówi mój obecny mąż gdzieś
tak początkiem maja, po tym, jak w marcu kończymy sezon narciarski. W sierpniu
wiemy już, gdzie spędzimy przerwę bożonarodzeniową oraz ferie, a w październiku
mamy zarezerwowane miejscówki i zaplanowane w szczegółach wyjazdy. W
listopadzie serwisujemy sprzęt a od grudnia codziennie spoglądamy w niebo…. Od
grudnia do marca w pokoju stoją dwie ogromne
torby z kurtkami, kaskami, skarpetami, polarami, rękawiczkami i
kominiarkami, co tydzień wymieniam zestawy na świeże, buty narciarskie
zadomowiają się pod schodami a 4 pary nart i kijów w boxie na dachu auta.
Od końca grudnia do połowy marca ani jednego weekendu nie
spędzamy w domu. Tracimy znajomych, przyjaciół, rodzina się od nas odwraca…
Jesteśmy najlepiej zorganizowaną komórką społeczną! Ostatnio
przyuważyłam na parkingu pod stokiem, że wyciągnięcie 4 par nart z wysokiego
boxa, ubranie 4 par butów narciarskich (w tym 2 dzieci), rękawiczek i kasków,
zajmuje nam połowę tyle czasu co wyszykowanie jednego chłopca panu z auta obok.
Jesteśmy potwornie zorganizowani i przygotowani! Ja zawsze znam
najpotrzebniejsze zwroty w obowiązującym na danym kawałku góry języku:
„Glühwein, bitte!”, „Vino brule, per favore!”, „Kuhano vino, prosim!” .
Fakt, ten sezon, jak na razie nie jest bardzo korzystny, nie
to, że pechowy, ale z pewnością uczymy się wiele o sobie i o swoich
możliwościach.
W Słowenii nauczyliśmy się, że jeżdżenie na wysokości 2400
mnp w burzy śnieżnej powoduję chorobę błędnika (to u mnie) a przy zagrożeniu
lawinowym 4 stopnia mają prawo ewakuować ze stoku tych 20 szajbusów, z czego
czwórka to my…
W Szczawniku (Dwie Doliny) dowiedzieliśmy się, że wiatr może
zatrzymywać kanapy i wtedy bardzo boli twarz, jak się igiełki śniegu wbijają w
policzki, gdy dyndasz 15 metrów nad ziemią, dowiedzieliśmy się również, iż
padający marznąc śnieg jest w styczniu zaskoczeniem dla obsługi wyciągu,
zamarzają bowiem liny, wałki i ludzie z kanap mogą pierdyknąć w dół. I to
wszystko za 280 zł za 4 godziny, bo dzieci nie maja zniżek na ten ubaw po
pachy!
Stacja narciarska w Tyliczu (cudowna!!) nauczyła nas, że
jeśli szybko nie wsadzisz ważącego coraz więcej syna na kanapę (za dużo wina
grzanego być może, tez u mnie, nie u syna), to w pewnym momencie masz kanapę na
wysokości nerek, i ty już nie wskoczysz, a syn leci sam z przerażeniem w oczach… Potrzebna jest wówczas drabina i sprytny pan od wyciągu.
Mąż nie pomoże, bo jest kilka kanap z przodu i prowadzi taką konwersację z
przypadkowym towarzyszącym narciarzem:
- Co tak długo ta kolejka stoi???! – pyta zdenerwowany
przypadkowy (acz autentyczny) narciarz.
- Aaa, to mój syn jest sam na wyciągu i właśnie trwa akcja
ratunkowa.
- ?????!!!!!.....
Najwięcej jednak nauczyliśmy się w Szczyrku na Skrzycznem,
nauczyliśmy się bowiem, jak być wydymanym na własną prośbę! I to dwa razy! Dwa
razy wydymanym na własne życzenie J
Skrzyczne, dwa szczyty, 2 stacje, 2 właścicieli, piękne,
malownicze i niekończące się trasy. Naprawdę byliśmy podekscytowani, jak małe
szczeniaczki sikające po nogach.
Pierwszy dzień, duży szczyt Skrzyczne, znów nie ma ulgowych karnetów dla dzieci, płacimy za jeden dzień tyle, co w Słowenii za
3 dni. Wyciąg kanapowy, jak postawili za Gierka, tak może przemalowali z raz
jeden, a może nie. Ale nadal robimy małe szczeniaczki, będzie super!!!! Zjeżdżamy trasą Ondraszek, potem Kaskadą i
Widokową i oczy otwierają nam się ze zdumienia coraz bardziej. Po kilku
tygodniach ciągłych opadów, w połowie
sezonu ferii trasa upstrzona kamieniami niczym świąteczny makowiec. Leżące gałęzie,
plamy ziemi… Takie warunki przerabiałam raz na bocznej trasie Chopoka, kiedy
zgubiłam się we mgle i poszłam w nieznane.
Ktoś w knajpie na stoku mówi, ze podobno na Małym Skrzycznem, w Czernej
i Solisku jest piękny śnieg. Zatem jutro
Małe Skrzyczne, jeśli tu w tyle mają narciarzy, to kij im w oko!
13 bajecznych tras narciarskich, 25 km łącznie i…. wyłącznie
podwójne wyciągi orczykowe, 13 wyciągów, łączna długość 7,8 km… z czego, żeby dostać się na szczy
trzeba przejechać się 3 orczykami, po 1300 i 800 metrów. Wszystko cudnie, gdyby
nie Paszczaki, które same na takich wyciągach nie jeździły nigdy, więc trzeba z
nimi. Dobraliśmy się wzrostowo, ja z Georgem, R ze starszą Paszczurzycą. Żeby
George miał orczyk pod pupą, ja musiałam mieć go pod kolanami i tak przez dwa kilometry, pod górę, ostro pod górę,
przez las i po muldach… Po pierwszym przejeździe najdłuższym wyciągiem byłam
pewna, że zwymiotuję z wysiłku L
i tak cały dzień, pozycja w kucki, odciski pod kolanami, z wyciągu wypinaliśmy
się na kolejny, do którego trzeba było podchodzić POD GÓRĘ!!! Tylko raz poza
Polską spotkałam się z tym, że podjazd/podejście do wyciągu z trasy lub
łączącego wyciągu odbywa się mocno wzwyż, czasem trzeba pokonać schody! Tak,
schody!!! Jakie to chore! Co chwilę
jakiś wyciąg się psuł, stawał, kolejki się mnożyły. Postanowiliśmy wjechać
ostatni raz na sam szczyt (3 orczyki do pokonania, łącznie pewnie ze 3 km w
kuckach). Wjeżdżałam z Georgem, przed nami kilka osób na 40 procentowym
wzniesieniu wypadło z wyciągu, mocno im współczułam, więc pouczyłam syna, że
trzeba uważać i w tym momencie…. Pierdut, moja prawa narta poszybowała w niebo
i oboje gruchnęliśmy poza trasą orczyka.
Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie dwa wypite uprzednio grzane wina,
przecież bym się połamała! Orczyk w lesie, nie wiadomo, gdzie najbliższa trasa,
ktoś krzyczy z przejeżdżającego orczyka: W prawo, w prawo przez las, tam jest czerwona!
Ok, mam mapę, znajdę drogę przez las, doczołgamy się. Małżonek powiadomiony telefonicznie, że być może już nigdy się nie spotkamy...
Znaleźliśmy z Georgem szlak, zjechaliśmy na dół, noga bolała mnie tak,
że płakałam najprawdziwszymi łzami a na samym dole po prostu padłam i
zasłabłam. A gdy tak leżałam i
zastanawiałam się, czy mam zerwane ścięgna, czy mięśnie, Paszczury zapragnęły
pojeździć jeszcze same ma małym orczyku w dolnej bazie. I wiecie co? Nie dało
się, akurat na ten wyciąg trzeba innych niż nasze całodzienne, najdroższe
karnety…
Polska ma najdroższe w Europie ceny karnetów narciarskich,
zostawia daleko w tyle Włochy, Francję, Austrię.. O Słowenii nie wspomnę, bo tam,
przepraszając za wiatr dawali nam jeszcze upust 30% a dzieci jeździły za darmo.
Tam dbają o klienta.
Ale wiecie co? Sami jesteśmy tej sytuacji w Polsce winni –
póki będziemy jeździć do Szczyrku, Muszyny, Zakopanego itp., póki będziemy
płacić słono jak ostatni durnie za kiepsko przygotowane trasy, wyciągi sprzed 30
lat, brak infrastruktury, to nic się nie zmieni. Bo po co maja inwestować i
modernizować, skoro i tak ludzie walą do nich drzwiami i oknami?
Wniosek z tego jeden – jeśli narty, to nie w Polsce, my za
rok pewnie przyatakujemy Serbię. A jeśli już krótki weekendowy wyjazd w Polsce,
to szerokim łukiem omijać kurorty jadące na renomie sprzed wielu lat a celować
w małe stacje narciarskie, potrafią miło zaskoczyć udogodnieniami, cenami i
infrą.
I nie dajmy się więcej wydymać cwaniakom!
ps. moja noga zakwitła kolorami, ale już mogę chodzić, w sobotę wybieram się nawet na narty ;)
Córka spaliła na stoku na Skrzycznem swoją kurtkę narciarską! Nie, nie na znak protestu wobec kolejek pod wyciągami a dlatego, że położyła się na elektrycznym piecyku w knajpce. Podejrzewamy jednak, że George dał jej dwie dychy za ten numer, bo za rok miał przejąc kurtkę po siostrze,a kurtka była różowa ;) Oboje odmawiają komentarza w tej sprawie.