Komentarze

Będzie mi miło, jeśli zostawisz swój komentarz również tutaj, nie tylko na FB :-) Dziękuję!

środa, 30 października 2013

Izrael – daktyle z orzechami

Część pierwsza – przygotowania, czyli gdzie kupić maski przeciwgazowe….
Jakoś tak się ostatnio składa, że nasze wyprawy zagraniczne stają nagle pod znakiem zapytania z powodów od nas niezależnych. Przed wyjazdem do Chin Misio północnokoreańskie Słoneczko Kim Dzong Un postanowił pobawić się w generała i zagrozić pierdyknięciem kilku bombek na lewo i prawo. Jedna lufa nacelowana na Chiny...
Na dwa miesiące przed naszym wyjazdem do Izraela zaostrzył się konflikt w Syrii, a tam konflikt – prawdziwa wojna domowa. We wrześniu najpopularniejszym towarem w Tel Avivie były maski przeciwgazowe, wprawiało mnie to w lekki niepokój.. Nauczycielka skrzypiec naszej córki, absolutna i prawdziwa dama, poradziła nam z troską w głosie: „może kupcie państwo sobie tu w Polsce takie maski, no żeby mieć swoje w razie czego...”
Izrael od lat znajduje się w stanie wojny z Syrią, więc tak naprawdę potrzeba było tylko tej iskry zapalnej, aby konflikt się odnowił. No i jeszcze Obama postanowił włączyć się do tego show, w pewnym momencie już niemalże na kolanach prosił, aby Kongres pozwolił mu chociaż troszeczkę przypuścić atak na Syrię, no naprawdę chociaż symbolicznie.
Z Jerozolimy, gdzie mieliśmy mieszkać, do granicy z Syrią 100 km, do Damaszku 200. Ale jak to się mówi- ahoj przygodo!
Ale od początku.
Czemu Izrael, w momencie, gdy ciągle trwają walki na terenie Autonomii, gdzie ciągle dochodzi do samobójczych zamachów palestyńskich wojowników, gdy libański Hezbollach lubi od czasu do czasy pierdyknąć katiuszkę w kierunku Izraela, ot taki, żeby Żydzi wiedzieli, że czuwają?
Chyba nie ma jakiejś zaskakującej odpowiedzi – zawsze chcieliśmy tam jechać, a że akurat przytrafiła się okazja w LOT – trzeba korzystać :) Na Izrael zdecydowaliśmy się w fazie przygotowań naszej chińskiej wyprawy, więc szukaniem lokum zajęłam się dopiero w sierpniu, końcem sierpnia. Jak zwykle podczas naszych rodzinnych podróży, zdecydowaliśmy się na wynajęcie mieszkania, wprost od właściciela. Jest to świetne rozwiązanie z kilku powodów – jest dużo miejsca, więcej niż w pokoju hotelowym, jest taniej, mieszkasz wśród lokalesów, po prostu na te kilka dni jesteś Portugalczykiem, Rumunem, Izraelczykiem, Turkiem a nie gościem hotelowym. Jedynie w krajach, w których poziom rozumienia higieny jest odmienny od mojego decydujemy się na hotel, tak było w przypadku Chin. No i w krajach, gdzie nikt nie mówi w języku, w którym moglibyśmy się skomunikować – patrz Chiny again :)
Rezerwując mieszkanie w danym kraju zazwyczaj korzystam z portalu homelidays.co.uk. Jest tu cała masa ciekawych ofert, za świetne pieniądze, z ocenami wynajmujących. Jak długo jeździmy, tak nigdy nie zaliczyliśmy na homelidays wtopy. Zarezerwowałam, więc przeurocze mieszkanko w Jerozolimie, 20 minut piechotą i z dziećmi do bram Starego Miasta (Zyon Gate). Nie mogliśmy trafić lepiej – mieszkanie w Kolonii Niemieckiej (założonej w XIX wieku przez niemieckich Żydów), w pobliżu najlepsze restauracje, najlepsze knajpy, cicho, zielono i strasznie hip! Gdybyście chcieli kiedyś tam pomieszkać – bierzcie buty do biegania!! Ja zdecydowałam się w Polsce na przerwę w treningach, bałam się, że jak będę popiernicząć przez Jerozolimę w krótkich gaciach, to mnie odstrzelą- jak nie Żydzi to Palestyńczycy. Oczywiście plułam sobie w brodę przez kolejny tydzień – Jerozolima, a jak się później przekonaliśmy również i Tel Aviv to rozbieganie miasta, 200 metrów od naszego mieszkania przebiegała główna arteria biegowa miasta, a w Tel Aviv promenada niemal cały dzień pełna była biegaczy – nawet bez koszulek (!!!) co, biorąc pod uwagę, urodę Żydów sefardyjskich, było atrakcyjne dla oka.
Jechałam do Izraela potwornie podekscytowana, ale i nie wolna od obaw i pewnych zaszczepionych uprzedzeń. Wróciłam z Izraela rozkochana w tym kraju, kraju płynącym winem, hummusem i pachnącym kolendrą. Ten krótki cykl wpisów o Izraelu będzie traktował o zderzeniu oczekiwań i stereotypów z rzeczywistością, a raczej z tym fragmentem rzeczywistości, którego udało nam się podczas naszego zbyt krótkiego tam pobytu zasmakować.
To be continued….o tym, jak to jest z tym (nie)bezpieczeństwem…