Komentarze

Będzie mi miło, jeśli zostawisz swój komentarz również tutaj, nie tylko na FB :-) Dziękuję!

poniedziałek, 24 września 2012

Stan alfa


W momencie, gdy zacny kolega, funfel, wafel, herbatnik Marcin T.P zdziera pepegi we Florencji, z włączonym modułem „szwędacz”, gdy penetruje wszystko co się da (no taką mam nadzieję ;P ) ja pozostaję w stanie alfa po weekendzie spędzonym na absolutnym nicnierobieniu, ba jeszcze to inni robili wokół mnie…. Zdziwieni?
A jednak! Ja w ogóle ostatnio odkryłam, że mam niewiarygodne zdolności szybkiej adaptacji do nowych warunków i sytuacji. Zostałam do tego odkrycia nieco popchnięta przez mojego męża, tak zwanego TeŻeta*.  Podczas jego licznych, by nie rzec  stałych nieobecności w domu  vel jego obecność gdzieś indziej niż w domu zdałam sobie sprawę z tego, iż przyzwyczaiłam się na tyle do tej sytuacji, że jak w końcu w domu się pojawia, to potrzebuję 2 dni do ponownego przyzwyczajenia się do jego prezencji z zasięgu 5 metrów wokół mnie. 2 dni, aby sposób w jaki konsumuje winogrona nie budził we mnie ochoty na czyn, za który nasze biedne dzieci co roku wysyłałyby mi paczkę świąteczna na Ruszczę.
Ale od początku – dostaliśmy piękny i absolutnie zaskakujący prezent od naszych dobrych znajomych – weekend w SPA, aż na Pojezierzu Brodnickim, więc byłam podekscytowana jak mały szczeniaczek, który czasem z tej ekscytacji potrafi się zlać. Weekend w SPA w luksusowym apartamencie z widokiem na jezioro i las, z pakietem obejmujący najbardziej luksusowe zabiegi, gdzie moim jedynym zmartwieniem było to, czy po orgii restauracyjno-winnej zmieszczę się w bikini.
Nie będę rozpisywać się o tym miejscu, prócz dwóch słów – sielskie i niebiańskie!
 Tak jak pierwszego dnia zmieniałam miejsce w Wellness co 10 minut i jak kot z pęcherzem biegałam między saunami, basenami i strefami relaksu, bo wszędzie mi było ZA DŁUGO i ZA STACJONARNIE, drugiego dnia zmiany musiały następować co 30 minut, to trzeci dzień był TYM DNIEM, kiedy nawet ciamkanie winogron mi nie przeszkadza…

I zastanawiam się, jak wiele tu mojej wrodzonej zdolności adaptacji, a ile tu techniki? Poprzedniego bowiem wieczoru zostałam poddana zabiegowi alfaterapii, czyli leżysz w błękitnym falującym pokoju, na świecącym fotelu, z głośników wydobywają się dźwięki walenii, fotel drży a ty masz zanurzyć się w swoje jestestwo, wnętrze i obowiązkowo się zrelaksować przez 25 minut. Po 5 zaczęłam nerwowo przebierać palcami, ale wrodzona kultura nie pozwoliła mi na opuszczenie miejsca relaksu – nie chciałam robić przykrości panu ze SPA, który chyba bardzo wierzył, że ta terapia to istny szał! Następnego dnia pani robiąca mi peelingi i inne stwierdziła:
- Bo pani pewnie myślała podczas alfaterapii!!!
- No myślałam, a to źle?
- No oczywiście! Ja zawsze mówię pacjentom, żeby broń Boże nie myśleli!!

Myślałam, czy nie myślałam, od rana jestem w stanie alfa… rozleniwiona, melancholijna, zrelaksowana do najmniejszej komórki organizmu. Boję się pomyśleć, co by było, gdybym została tam dłużej!
Zawsze wydawało mi się, że nie umiem się relaksować biernie, że muszę zmęczyć się, jak wół, żeby doznać katharsis umysłu. Nie umiałam w bezczynności trwać w jednym miejscu. Mój stan alfa to ból mięśni po wdrapaniu się na górą, po zrobieniu 20 km zwiedzając miasto od 7 rano. A tu wszystko okazuje się być kwestią prymitywnej fizjologicznej adaptacji. 
A najbardziej zaskakujące w tym morale jest to, że nigdy wcześniej nie dałam sobie tych cholernych 2 dni na przyzwyczajenie się do sytuacji: LĘŻĘ I PACHNĘ I MAM WSZYSTKO W TYLE!!!!!  


*TŻ - Towarzysz Życia, kto wie, to wie :)