W momencie, gdy zacny kolega, funfel, wafel, herbatnik
Marcin T.P zdziera pepegi we Florencji, z włączonym modułem „szwędacz”, gdy
penetruje wszystko co się da (no taką mam nadzieję ;P ) ja pozostaję w stanie
alfa po weekendzie spędzonym na absolutnym nicnierobieniu, ba jeszcze to inni
robili wokół mnie…. Zdziwieni?
A jednak! Ja w ogóle ostatnio odkryłam, że mam niewiarygodne
zdolności szybkiej adaptacji do nowych warunków i sytuacji. Zostałam do tego
odkrycia nieco popchnięta przez mojego męża, tak zwanego TeŻeta*. Podczas jego licznych, by nie rzec stałych nieobecności w domu vel jego obecność gdzieś indziej niż w domu
zdałam sobie sprawę z tego, iż przyzwyczaiłam się na tyle do tej sytuacji, że jak
w końcu w domu się pojawia, to potrzebuję 2 dni do ponownego przyzwyczajenia się
do jego prezencji z zasięgu 5 metrów wokół mnie. 2 dni, aby sposób w jaki
konsumuje winogrona nie budził we mnie ochoty na czyn, za który nasze biedne
dzieci co roku wysyłałyby mi paczkę świąteczna na Ruszczę.
Ale od początku – dostaliśmy piękny i absolutnie zaskakujący
prezent od naszych dobrych znajomych – weekend w SPA, aż na Pojezierzu
Brodnickim, więc byłam podekscytowana jak mały szczeniaczek, który czasem z tej
ekscytacji potrafi się zlać. Weekend w SPA w luksusowym apartamencie z widokiem
na jezioro i las, z pakietem obejmujący najbardziej luksusowe zabiegi, gdzie
moim jedynym zmartwieniem było to, czy po orgii restauracyjno-winnej zmieszczę
się w bikini.
Nie będę rozpisywać się o tym miejscu, prócz dwóch słów –
sielskie i niebiańskie!
Tak jak pierwszego dnia
zmieniałam miejsce w Wellness co 10 minut i jak kot z pęcherzem biegałam między
saunami, basenami i strefami relaksu, bo wszędzie mi było ZA DŁUGO i ZA
STACJONARNIE, drugiego dnia zmiany musiały następować co 30 minut, to trzeci
dzień był TYM DNIEM, kiedy nawet ciamkanie winogron mi nie przeszkadza…
I zastanawiam się, jak wiele tu mojej wrodzonej zdolności
adaptacji, a ile tu techniki? Poprzedniego bowiem wieczoru zostałam poddana
zabiegowi alfaterapii, czyli leżysz w błękitnym falującym pokoju, na świecącym
fotelu, z głośników wydobywają się dźwięki walenii, fotel drży a ty masz
zanurzyć się w swoje jestestwo, wnętrze i obowiązkowo się zrelaksować przez 25
minut. Po 5 zaczęłam nerwowo przebierać palcami, ale wrodzona kultura nie
pozwoliła mi na opuszczenie miejsca relaksu – nie chciałam robić przykrości
panu ze SPA, który chyba bardzo wierzył, że ta terapia to istny szał!
Następnego dnia pani robiąca mi peelingi i inne stwierdziła:
- Bo pani pewnie myślała podczas alfaterapii!!!
- No myślałam, a to źle?
- No oczywiście! Ja zawsze mówię pacjentom, żeby broń Boże
nie myśleli!!
Myślałam, czy nie myślałam, od rana jestem w stanie alfa… rozleniwiona,
melancholijna, zrelaksowana do najmniejszej komórki organizmu. Boję się
pomyśleć, co by było, gdybym została tam dłużej!
Zawsze wydawało mi się, że nie umiem się relaksować biernie,
że muszę zmęczyć się, jak wół, żeby doznać katharsis umysłu. Nie umiałam w
bezczynności trwać w jednym miejscu. Mój stan alfa to ból mięśni po wdrapaniu
się na górą, po zrobieniu 20 km zwiedzając miasto od 7 rano. A tu wszystko okazuje
się być kwestią prymitywnej fizjologicznej adaptacji.
A najbardziej zaskakujące w tym morale jest to, że
nigdy wcześniej nie dałam sobie tych cholernych 2 dni na przyzwyczajenie się do
sytuacji: LĘŻĘ I PACHNĘ I MAM WSZYSTKO W TYLE!!!!!
*TŻ - Towarzysz Życia, kto wie, to wie :)
o - i tak trzymać:) Czasem warto się zatrzymać
OdpowiedzUsuńNormalnie zazdroszczę tego weekendu :)
OdpowiedzUsuńJa go sobie sama potwornie zazdroszczę i niewiarygodnie tęsknię do tego błogostanu... pytanie tylko, czy do osiągnięcia stanu alfa potrzebny jest mi luksus? bo jak tak, to kicha...
OdpowiedzUsuńa ja tesknie za kolejnymi wpisami, pk z genewy;)
OdpowiedzUsuń